wtorek, 7 lipca 2020

Wszystko powstaje ze światła wg. Roberta Grosseteste


W trzeciej dekadzie XIII wieku powstało dziełko „O świetle”, czyli o pochodzeniu form. Była to jedna z wielu prac największego ówczesnego filozofa angielskiego Roberta Grosseteste (1175-1253), profesora powstającego uniwersytetu w Oxford i biskupa Lincolnu. Jego koncepcja kosmogoniczna była próbą wyjaśnienia biblijnego opisu stworzenia w sposób racjonalny. Niejako przy okazji, w celu dodatkowego wyjaśnienia swojego stanowiska, zawarł on tam kilka ciekawych intuicji matematycznych. Oczywiście posługiwał się językiem naturalnym, co sprawiało wiele trudności jego późniejszym interpretatorom. Współcześni historycy filozofii podjęli kilka prób sformalizowania twierdzeń z „O Świetle”. Samą kosmogonię filozofa, mimo iż w swych ogólnych zarysach opiera ona się na żywotnym wówczas paradygmacie Arystotelesa, powiązano również z dwudziestowiecznymi teoriami fizycznymi.

„Pierwsza forma cielesna (...) w moim przekonaniu jest światłem.”


Całość dorobku Grosseteste określa się jako filozofię światła. Potraktowanie właśnie światła jako pierwszej zasady ontologicznej umożliwiło mu oparcie swoich rozważań na naukowych podstawach - matematyka (poprzez pochodną od geometrii optykę) stała się konieczna dla fizyki. Mimo, że był on jednym z prekursorów nauk empirycznych, poznanie rozumowe miało dla niego znacznie większą wartość i - w związku z tym - to matematyka miała być kluczem do zrozumienia świata.
Całkiem nieźle kombinował...



A oto jak Grosseteste opisywał początek wszechświata: Bóg stworzył punkt materialny, którego formą substancjalną było światło. Punkt świetlny, z samej swojej natury (bez potrzeby dalszej ingerencji Stwórcy), momentalnie zaczął się rozszerzać, pociągając za sobą nierozłącznie związaną ze sobą materię. W ten sposób powstała trójwymiarowa przestrzeń, materia rozrzedzała się wraz z oddaleniem od środka. Wszechświat rozrastał się aż do momentu, gdy skrajne rozrzedzenie materii nie pozwoliło na dalszą ekspansję. Peryferie tej świetlistej kuli pierwotnego kosmosu stanowiła najsubtelniejsza materia - firmament. Stąd następowało wtórne promieniowanie odbitego światła, na skutek czego powstały kolejne sfery niebieskie i sfery żywiołów z Ziemią w centrum. Światło (...) rozprzestrzenia materię równomiernie i kulisto na wszystkie strony...

Proces pomnażania się pierwotnego punktu świetlnego jest nieskończony. Natomiast efektem jest skończony wszechświat. Jak zostaje to wyjaśnione? Wielkość prosta, pozbawiona rozmiaru, jaką był punkt świetlny, musiała się zwielokrotnić nieskończoną ilość razy, bowiem jej skończona wielokrotność nie prowadzi jeszcze do wielkości innej niż prosta. Dopiero wielkość skończona dałaby w takim procesie wielkość nieskończoną, która, wobec tego, zdaniem Grosseteste, przekracza wielkość prostą nieskończenie razy nieskończenie.

„Niektóre szeregi nieskończone są większe od jednych, a mniejsze od drugich.”

Materia według koncepcji Grosseteste rozrzedza się wraz z odległością od centrum ekspansji - lokalizacji pierwotnego punktu świetlnego. W efekcie dostajemy kosmiczną banię, gdzie największe zagęszczenie materii obserwujemy w centrum (gdzie później powstanie Ziemia). Maleje ono równomiernie aż po firmament, gdzie materia jest rozciągnięta do maksimum. Wnętrze jest więc nadal podatne na rozrzedzanie. Firmament powstrzymuje dalszą kreację i efektem jest stabilny skończony wszechświat. Jego stabilność, co było już wspomniane, "jest gwarantowana" autorytetem Arystotelesa. To właśnie podstawowa różnica między kosmogonią uczonego z Oxfordu a kosmogonią współczesną - posteinsteinowską, która każe światu wciąż się jeszcze stawać...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wielki duchowy żeglarz Alan Watts miał piękną metaforę: wyobraź sobie łódź płynącą przez ocean. Za jej rufą zostaje kilwater - falujący ślad...